Neguvon
: 16 wrz 2007, 14:02
Poniżej chcę opisać własne doświadczenia przy leczeniu ryb właśnie neguvonem. Od jakiegoś czasu w zbiorniku miałem problem z przywrami. Dwukrotnie próbowałem leczyć wcześniej ryby moneolem lecz kuracja ta nie dawała spodziewanych rezultatów. Przyznać muszę tutaj jednak, że nie mam zamiaru twierdzić iż moneol jest nieskuteczny, przyczyny niepowodzeń upatruję we własnym postępowaniu i braku konsekwencji w leczeniu. Tak czy siak problem w zbiorniku był, a po dłuższym moim wyjeździe wakacyjnym zauważalnie się nasilił.
Ogólna sytuacja w zbiorniku wyglądała tak, że ryby oczywiście bardzo szybko i spazmatycznie oddychały często jakby kaszląc. Dość często zauważalna była praca tylko jednego ze skrzeli kiedy drugie było przytulone do ciała podobnie jak płetwa piersiowa z tej samej strony. Podczas takiego kaszlania ryby można było zauważyć jakieś drobinki wypluwane przez rybę. Czasami także pojawiały się nitki przezroczystego ciągnącego się śluzu ze skrzeli właśnie. Ryby były płochliwe często przesiadywały w zakamarkach z rzadka wychodząc tylko na przód zbiornika. Dorosłe sztuki odmiany turkusowej były wyraźnie ciemniejsze niż być powinny, brakowało na nich właśnie tego turkusowego połysku za to bardzo widoczne były dosłownie czarne jak węgiel pionowe paski. Do tego dochodziło bardzo mizerne zainteresowanie jedzeniem i nadpobudliwość objawiająca się paniczną ucieczką na skutek byle ruchu w okolicach zbiornika. Przyznać muszę, że również mizerna ilość narybku jaki udało mi się dochować z ostatniego tarła, jak również słaba ich wielkość jak i makabryczne dysproporcje w wielkości poszczególnych ryb (niektóre sztuki mają po 6 cm a inne ledwie 2,5) skłoniły mnie do podjęcia radykalnych kroków. Z pokorą tutaj przyznaję się do swoich błędów i co tu dużo mówić spóźnionej reakcji na sytuację.
Ponieważ bardzo dużo ostatnio na forum naszym i sąsiednim było pisane o neguvonie postanowiłem przeprowadzić kurację tym środkiem. Kiedyś otrzymałem go (gratis) od Adama N i trzymałem go jako lek na wszelki wypadek. Nie użyłem leku z tamtej przesyłki, ale poratowałem nim innego paletkomaniaka z Lublina. Jakiś czas temu na naszym forum była akcja kupowania na spółkę większego opakowania. Przyłączyłem się do tej akcji i środkiem właśnie z tego źródła rozpocząłem leczenie. Przygotowując się do zabiegu przeczytałem chyba wszystko co na forach na temat neguvonu zostało napisane. Ze szczególnym uwzględnieniem informacji od Adama N i Janka. W praktyce zastosowałem z lekką modyfikacją sposób Adama oznaczony na sąsiednim forum jako nr 1
W poprzednią sobotę napełniłem nowiutki pojemnik 20l wodą o paletkowych parametrach, czyli TwO około 7 pH 6,7 i temperatura 28. Do pojemnika podłączyłem kamień napowietrzający bardzo intensywnie. Do tak przygotowanej kąpieli przełowiłem wszystkie swoje ryby czyli paletki w rozmiarach od 2,5 do 17 cm oraz 5 szt. bocji wspaniałej w rozmiarze około 7-8 cm każda. Leku nie rozpuszczałem wcześniej w zbiorniku leczniczym, gdyż spodziewałem się znacznych problemów przy łapaniu ryb w swoim nie najmniejszym zbiorniku, w takiej sytuacji część ryb powinna być wyjmowana z kąpieli wtedy kiedy inne do niej jeszcze by nie trafiły. 470 litrów przy wysokości 65 cm i trzema pokaźnymi korzeniami wewnątrz dawało rybom zdecydowaną przewagę w ucieczkach. Skończyło się to totalną demolką w akwarium wyjęciem całości wystroju i dopiero wówczas mogłem wyłapać wszystkie ryby.
Do zbiornika z rybami (20 l wody) wpuściłem strzykawką roztwór sporządzony z ok. 1,5g neguvonu. Tak się akurat składa, że z niezależnych pomiarów przeprowadzonych przez Michcia i AdamaN 1ml (czyli 1 cm3) neguvonu to 1gram, więc odmierzenie odpowiedniej dawki nawet jak nie ma się wagi nie stanowi problemu. Ryby w wodzie razem z lekiem przebywały dokładnie 2 godziny. To co mogę powiedzieć o tej części leczenia to, że serdecznie odradzam stosowanie prostokątnych zbiorników do takiego celu, ryby w napadach paniki po przeniesieniu dość mocno się obijały o ścianki. Niestety z powodu właśnie takiego napadu paniki samiec marlboro przesadził z przebijaniem głową muru i skończyło się to dla niego tragicznie. Jestem pewien w 200%, że to była przyczyna jego zgonu.
Po 2 godzinach ryby zostały przeniesione do zbiornika sterylnego z czystą wodą o identycznej twardości i pH. Po przeniesieniu termoregulator podkręciłem do 32 stopni. Jak wcześniej napisałem metodę Adama lekko zmodyfikowałem, gdyż do wody w zbiorniku sterylnym również podałem neguvon w ilości 2g na 160 l pojemności brutto zbiornika. Ryby przebywały w zbiorniku sterylnym do wczoraj czyli 8 dni. Przez pierwsze 2 dni ryby wyraźnie pociemniały i praktycznie nie przyjmowały pokarmu. Od 3 dnia rozpocząłem podmiany wody po około 10-15% dziennie. Po 2 dniach podmian ryby delikatnie zaczęły jeść. W tym czasie zbiornik główny 470 litrowy został ponownie zagospodarowany i stał sobie pusty tzn. nie było w nim żadnej ryby, jedyne zwierzaki jakie się pojawiły to niewiadomo skąd kilka ślimaków, pewnie dlatego, że akurat nie było bocji patrolujących zbiornik. W zbiorniku były typowe parametry wody czyli TwO na poziomie 6, pH na poziomie 6,7 i temperatura 28-29 stopni.
Ponieważ nie chciałem stresować ryb ponownym przenoszeniem do małego zbiornika z lekiem i kolejnym odłowem ze zbiornika do akwarium głównego, drugą kąpiel w silnej dawce leku zastosowałem w zbiorniku sterylnym. Obniżyłem temperaturę wody do ok 29 stopni i podałem taką dawkę neguvonu jaka odpowiadała stężeniu 0,5g/10 l wody. Ryby w takiej mieszance przebywały ponownie 2 godziny, po czym zostały przełowione (wygotowaną wcześniej siatką) do zbiornika głównego. Z obserwacji moich wynika, że "agresywność" neguvonu jest rzeczywiście większa w wodzie o większej temperaturze. Te 2 godziny w wodzie o temperaturze pewnie ciut ponad 29 stopni to było już prawie za dużo dla bocji. Przełowiłem je do zbiornika głównego prawie w stanie agonalnym, ale doszły do siebie i już po kilku godzinach ponownie uganiały się za ślimakami. Jedna z paletek również wyglądała nieciekawie ale na szczęście również po kilku godzinach doszła do siebie.
Oczywiście za wcześnie jest wyrokować o ostatecznym wyleczeniu jednak to co widzę już teraz to:
- ryby są spokojne,
- oddychają normalnie wręcz czasami mam wrażenie, że niektóre nie oddychają, a na pewno powinno być lepiej za jakiś tydzień czy dwa jak zregenerują skrzela,
- pływają po całym zbiorniku,
- mają naturalne barwy (wyjątek jeszcze stanowią turkusy ze zbyt widocznymi pręgami),
- nie boją się i nie mają napadów panicznych ucieczek,
- i najważniejsze co widzę już.... JEDZĄ JAK PROSIAKI, KAŻDĄ ILOŚĆ!!
Skutki uboczne leczenia:
Straciłem dwie ryby, samca marlboro, który na pewno zginął od obrażeń przy rozbijaniu się o pojemnik. Drugą i to bolesną stratą jest samica z pary jaką dostałem od Darka. Samica padła 4go dnia przebywania w zbiorniku sterylnym. Przyznać jednak muszę, że była ona w kiepskiej kondycji już wcześniej. Od momentu kiedy wyprowadziła ostatnie tarło ewidentnie słabowała i widać było że marnieje. Można powiedzieć, że wyprowadziła młode własnym kosztem.
Ogólna sytuacja w zbiorniku wyglądała tak, że ryby oczywiście bardzo szybko i spazmatycznie oddychały często jakby kaszląc. Dość często zauważalna była praca tylko jednego ze skrzeli kiedy drugie było przytulone do ciała podobnie jak płetwa piersiowa z tej samej strony. Podczas takiego kaszlania ryby można było zauważyć jakieś drobinki wypluwane przez rybę. Czasami także pojawiały się nitki przezroczystego ciągnącego się śluzu ze skrzeli właśnie. Ryby były płochliwe często przesiadywały w zakamarkach z rzadka wychodząc tylko na przód zbiornika. Dorosłe sztuki odmiany turkusowej były wyraźnie ciemniejsze niż być powinny, brakowało na nich właśnie tego turkusowego połysku za to bardzo widoczne były dosłownie czarne jak węgiel pionowe paski. Do tego dochodziło bardzo mizerne zainteresowanie jedzeniem i nadpobudliwość objawiająca się paniczną ucieczką na skutek byle ruchu w okolicach zbiornika. Przyznać muszę, że również mizerna ilość narybku jaki udało mi się dochować z ostatniego tarła, jak również słaba ich wielkość jak i makabryczne dysproporcje w wielkości poszczególnych ryb (niektóre sztuki mają po 6 cm a inne ledwie 2,5) skłoniły mnie do podjęcia radykalnych kroków. Z pokorą tutaj przyznaję się do swoich błędów i co tu dużo mówić spóźnionej reakcji na sytuację.
Ponieważ bardzo dużo ostatnio na forum naszym i sąsiednim było pisane o neguvonie postanowiłem przeprowadzić kurację tym środkiem. Kiedyś otrzymałem go (gratis) od Adama N i trzymałem go jako lek na wszelki wypadek. Nie użyłem leku z tamtej przesyłki, ale poratowałem nim innego paletkomaniaka z Lublina. Jakiś czas temu na naszym forum była akcja kupowania na spółkę większego opakowania. Przyłączyłem się do tej akcji i środkiem właśnie z tego źródła rozpocząłem leczenie. Przygotowując się do zabiegu przeczytałem chyba wszystko co na forach na temat neguvonu zostało napisane. Ze szczególnym uwzględnieniem informacji od Adama N i Janka. W praktyce zastosowałem z lekką modyfikacją sposób Adama oznaczony na sąsiednim forum jako nr 1

W poprzednią sobotę napełniłem nowiutki pojemnik 20l wodą o paletkowych parametrach, czyli TwO około 7 pH 6,7 i temperatura 28. Do pojemnika podłączyłem kamień napowietrzający bardzo intensywnie. Do tak przygotowanej kąpieli przełowiłem wszystkie swoje ryby czyli paletki w rozmiarach od 2,5 do 17 cm oraz 5 szt. bocji wspaniałej w rozmiarze około 7-8 cm każda. Leku nie rozpuszczałem wcześniej w zbiorniku leczniczym, gdyż spodziewałem się znacznych problemów przy łapaniu ryb w swoim nie najmniejszym zbiorniku, w takiej sytuacji część ryb powinna być wyjmowana z kąpieli wtedy kiedy inne do niej jeszcze by nie trafiły. 470 litrów przy wysokości 65 cm i trzema pokaźnymi korzeniami wewnątrz dawało rybom zdecydowaną przewagę w ucieczkach. Skończyło się to totalną demolką w akwarium wyjęciem całości wystroju i dopiero wówczas mogłem wyłapać wszystkie ryby.
Do zbiornika z rybami (20 l wody) wpuściłem strzykawką roztwór sporządzony z ok. 1,5g neguvonu. Tak się akurat składa, że z niezależnych pomiarów przeprowadzonych przez Michcia i AdamaN 1ml (czyli 1 cm3) neguvonu to 1gram, więc odmierzenie odpowiedniej dawki nawet jak nie ma się wagi nie stanowi problemu. Ryby w wodzie razem z lekiem przebywały dokładnie 2 godziny. To co mogę powiedzieć o tej części leczenia to, że serdecznie odradzam stosowanie prostokątnych zbiorników do takiego celu, ryby w napadach paniki po przeniesieniu dość mocno się obijały o ścianki. Niestety z powodu właśnie takiego napadu paniki samiec marlboro przesadził z przebijaniem głową muru i skończyło się to dla niego tragicznie. Jestem pewien w 200%, że to była przyczyna jego zgonu.
Po 2 godzinach ryby zostały przeniesione do zbiornika sterylnego z czystą wodą o identycznej twardości i pH. Po przeniesieniu termoregulator podkręciłem do 32 stopni. Jak wcześniej napisałem metodę Adama lekko zmodyfikowałem, gdyż do wody w zbiorniku sterylnym również podałem neguvon w ilości 2g na 160 l pojemności brutto zbiornika. Ryby przebywały w zbiorniku sterylnym do wczoraj czyli 8 dni. Przez pierwsze 2 dni ryby wyraźnie pociemniały i praktycznie nie przyjmowały pokarmu. Od 3 dnia rozpocząłem podmiany wody po około 10-15% dziennie. Po 2 dniach podmian ryby delikatnie zaczęły jeść. W tym czasie zbiornik główny 470 litrowy został ponownie zagospodarowany i stał sobie pusty tzn. nie było w nim żadnej ryby, jedyne zwierzaki jakie się pojawiły to niewiadomo skąd kilka ślimaków, pewnie dlatego, że akurat nie było bocji patrolujących zbiornik. W zbiorniku były typowe parametry wody czyli TwO na poziomie 6, pH na poziomie 6,7 i temperatura 28-29 stopni.
Ponieważ nie chciałem stresować ryb ponownym przenoszeniem do małego zbiornika z lekiem i kolejnym odłowem ze zbiornika do akwarium głównego, drugą kąpiel w silnej dawce leku zastosowałem w zbiorniku sterylnym. Obniżyłem temperaturę wody do ok 29 stopni i podałem taką dawkę neguvonu jaka odpowiadała stężeniu 0,5g/10 l wody. Ryby w takiej mieszance przebywały ponownie 2 godziny, po czym zostały przełowione (wygotowaną wcześniej siatką) do zbiornika głównego. Z obserwacji moich wynika, że "agresywność" neguvonu jest rzeczywiście większa w wodzie o większej temperaturze. Te 2 godziny w wodzie o temperaturze pewnie ciut ponad 29 stopni to było już prawie za dużo dla bocji. Przełowiłem je do zbiornika głównego prawie w stanie agonalnym, ale doszły do siebie i już po kilku godzinach ponownie uganiały się za ślimakami. Jedna z paletek również wyglądała nieciekawie ale na szczęście również po kilku godzinach doszła do siebie.
Oczywiście za wcześnie jest wyrokować o ostatecznym wyleczeniu jednak to co widzę już teraz to:
- ryby są spokojne,
- oddychają normalnie wręcz czasami mam wrażenie, że niektóre nie oddychają, a na pewno powinno być lepiej za jakiś tydzień czy dwa jak zregenerują skrzela,
- pływają po całym zbiorniku,
- mają naturalne barwy (wyjątek jeszcze stanowią turkusy ze zbyt widocznymi pręgami),
- nie boją się i nie mają napadów panicznych ucieczek,
- i najważniejsze co widzę już.... JEDZĄ JAK PROSIAKI, KAŻDĄ ILOŚĆ!!
Skutki uboczne leczenia:
Straciłem dwie ryby, samca marlboro, który na pewno zginął od obrażeń przy rozbijaniu się o pojemnik. Drugą i to bolesną stratą jest samica z pary jaką dostałem od Darka. Samica padła 4go dnia przebywania w zbiorniku sterylnym. Przyznać jednak muszę, że była ona w kiepskiej kondycji już wcześniej. Od momentu kiedy wyprowadziła ostatnie tarło ewidentnie słabowała i widać było że marnieje. Można powiedzieć, że wyprowadziła młode własnym kosztem.